poniedziałek, 26 października 2009

Linia numer 7
Zabrze-Katowice


Taki sobie szary dzień
Chyba byle jaki.
Taki jak dziś.
Może podobny do przedwczorajszego.

Autobus, przystanek, stop
Obok zakładu wydobywczego
Co go:
Zamykają, otwierają
Zamykają, otwierają
Zamykają, otwierają
Co rusz strajkują
Znów zamykają, ponownie otwierając
Nie mogąc się zdecydować.
W dzielnicy przeźroczystych bloków.

Autobus również byle jaki. Podobnie jak tutaj i tam.
Jakiś czas temu.
Oszklona puszka inhalacyjna
Szyby?
Zszybiały czernią.

Siadać, nie siadać?
Topię się w żółtawych flakach
Jest tak - byle jechał.
Prawie pusto, prawie jestem sam.
Autobus pod górkę bardzo hałasuje.

Byle jaki przystanek
Szofer w przepoconym swetrze
Wciska trzy zielone guziki
Tak jak kilometr wcześniej
Jak 45 minut wcześniej
Dzień.
Rok
Pięć lat
Może dziesięć lat wcześniej
Być może od bardzo dawna
Taka poważna rola

Wsiadła Ona:
Nie wsiadła a wpełzła, wczołgała
Jej Wysokość
Wymuszona Pionowość.
Zaledwie trzy schodki do celu
W ortalionie
Z reklamówką zapraszającą do egzotyki.
Ale kolory się starły – zaproszenie przestało być aktualne - Do następnego sklepu.

Dzwonek, trzask.
Kierowcy rozkład zaczyna deptać po pedałach.
Czarna chmura

Ona
Jej strach.
Nie widziałem dokładnie
Szare oko na dnie.
Na dnie.

860 metrów dalej
Trzy zielone guziki
Trzy schodki.
Zawadziła o środkowy.
Nie wysiadła.
Ironiczne można powiedzieć, że wyfrunęła, ale ktoś podciął jej skrzydła. To nie miłe.

Padła mordą w szare błoto.



--------------------------



Za oknem ucieka, nawet nie oglądając się za sobą
Bardzo nieostrożnie
Krzywą stopą
Prze do przodu
Ona już o mało co nie
Ucieka
Na czworakach


Taki sobie szary dzień
Chyba byle jaki.
Taki jak jutro
Może podobny do pojutrza.

Brak komentarzy: