czwartek, 8 grudnia 2011

Jerzy Gumowski
Antykomunista




Aleksander Prugar: Lata Twojej młodości przypadły na okres, kiedy komuna trwała od kilku dekad. Kurs się zaostrzał.
Jerzy Gumowski: Mój bunt rozpoczął się w szkole licealnej, bo uświadomiłem sobie skalę ograniczeń i fałszu. Należałem do grupy młodzieży zwanej młodzieżą kontestującą. Na fali ruchu hipisowskiego, który przybył wraz muzyką z USA i wiadomości o wielkim koncercie w Woodstocku w 1969 powstał taki ruch w Polsce. My również nosiliśmy włosy do ramion i torby do ziemi. Do tego obowiązkowy był sweter z moheru i dzwony. Nigdy nie lubiłem określenia hipisi. My używaliśmy określenia młodzież kontestująca. Byliśmy młodymi ludźmi, którzy poddawali w wątpliwość działanie ówczesnego systemu politycznego i konstrukcję ładu społecznego. Chcieliśmy walczyć.
Jak i o co walczyli licealiści-antykomuniści?
O ile podczas roku szkolnego należało zachowywać się w miarę w porządku to wakacje były okresem, kiedy mogliśmy pozwolić sobie na więcej. W wakacje podróżowaliśmy autostopem do Dębek nad Bałtykiem. Opalaliśmy się na plaży nudystów a następnie nago chodziliśmy na plaże tekstylnych pożartować z denerwujących się na nasz widok ludzi. Co wieczór rolnik z Dębek zaorywał plaże na szerokość 6 metrów, aby rano wojskowi mogli sprawdzić po śladach zostawionych na piachu czy z kraju nikt drogą morską nie uciekł z kraju np.: do Szwecji. My na plaży obserwowaliśmy zachody i wschody słońca a w nocy oczywiście zażywaliśmy kąpieli. Nikt nas nie złapał, ale wiedzieliśmy, że nasze ślady pozostawione na piasku denerwowały okoliczną ubecję. Staraliśmy się zmieniać naszą najbliższą rzeczywistość. Wtedy tylko to mogliśmy robić. Działać na nasze minimalne możliwości i skalę. Latem nasza koleżanka pracowała w restauracji. Właściciel nie zapłacił jej za pracę. Zorganizowaliśmy protest – cały dzień w dużej grupie okupowaliśmy jego lokal. Siedzieliśmy tak długo, aż przyjechała Milicja w „sukach” z Pucka, wtedy trzeba było uciekać.
Nasze wypady nad morze były wypadami wolnościowymi w ciemnych czasach PRL-u. Chcieliśmy wyrwać dla siebie skrawek normalności. Hipisi ze Stanów Zjednoczonych buntowali się przeciwko wojnie w dalekim Wietnamie - my młodzi, z Polski przeciwko systemowi - który łapał nas za gardła i dusił we własnym kraju.
Kiedy przyjechaliśmy ponownie do Dębek w 1971 roku dowiedzieliśmy się całej prawy o Grudniu 70. To dla nas był szok. Zamordowano 45 osób! To, co przekazywały ówczesne media miało się nijak do tego, co usłyszeliśmy od naszych znajomych z Wybrzeża. Byliśmy wtedy bardzo młodymi ludźmi a ja sobie uświadomiłem, że trzeba działać ostro i zdecydowanie.
Jak Twoje środowisko zareagowało na wydarzenia grudniowe?
Jeszcze mocniej poczuliśmy, że żyjemy w nienormalnym kraju, w którym władza strzela do manifestujących demonstrantów. Strzela aby zabić. Wiele moich znajomych i przyjaciół po tym zdarzeniu wyemigrowało z Polski. Jakieś 150 osób rozpierzchło się po całym świecie. Do Francji wyemigrowała również moja siostra. Siostra we Francji wyszła za urzędnika państwowego. Jej szwagrem został dyrektor departamentu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Pewnego dnia będąc u niej z wizytą pokazała mi komplet papierów imigracyjnych: pozwolenie na stały pobyt, pozwolenie na pracę. W tym stosie znajdowało się każde niezbędne pozwolenie, aby móc rozpocząć nowe życie we Francji. Wystarczyło podpisać, ale ja nie podpisałem. Uznałem, że moje miejsce i mój dom to Polska i nie mogę jej opuścić - tutaj mam swoje korzenie i tutaj znajdują się groby przodków. Mój dziadek, Marian Gumowski i babcia byli profesorami Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, stryj – Jan Gumowski był znanym grafikiem i malarzem. W Krościenku nad Dunajcem, w kościele znajduje się tablica poświęcona mojemu pradziadkowi, Franciszkowi Gumowskiemu – lekarzowi i aptekarzowi, który ufundował witraże. Nie widziałem powodu, aby z tym dziedzictwem zrywać. Nie mogłem podpisać tych dokumentów i czułem, że muszę wrócić do kraju a nie uciekać od odpowiedzialności za losy ojczyzny.
Dlaczego akurat fotografia?
Próbowałem studiować archeologię podwodną na uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Dla człowieka, który był już zarażony pasją fotografowania studiowanie było niezwykle trudnym zajęciem. Miałem wewnętrzne dążenie do bycia twórcą. Próbowałem rzeźbić w drewnie, próbowałem malować, ale kiedy pierwszy raz zobaczyłem ciemnię fotograficzną kolegi wiedziałem, że tak będę tworzyć. Kupiłem aparat fotograficzny i rozpocząłem poszukiwania osób, z którymi mógłbym fotografować i rozmawiać o fotografii. Szukając środowiska trafiłem do Foto-Klubu Stodoła przy Politechnice Warszawskiej prowadzonego przez Marka Karewicza. Marek zajmował się fotografią muzyków i ja również, pod jego opieką rozpocząłem bardziej profesjonalną działalność fotograficzną. W związku z pasją przerwałem studia.
Pierwszą ważną nagrodą była nagroda na konkursie fotograficznym FotoExpo 77’. Wysłałem cykl 5 fotografii przedstawiających drzewa nad Wisłą ukryte w gęstej, porannej mgle. Ta nagroda utwierdziła mnie w przekonaniu, że fotografia to dla mnie najlepszy sposób artystycznej wypowiedzi.
Ale zamiast tworzyć fotografię zaangażowałeś ją do działalności podziemnej
W tamtych czasach przystąpiłem do działania w ramach działalności Grup Oporu „Solidarni”. To była grupa ostrej walki podziemnej, do której dołączyłem ze względu na nienawiść do komunizmu. Dołączyłem również do tej grupy, ponieważ była to struktura aktywna – walcząca a ja chciałem walczyć i lać komunizm. My plany najszybciej jak się tylko dało wcielaliśmy w działanie. Kierownikiem był Teodor Klincewicz. Teoś był motorem działania Grup i potrafił ukierunkować nasz zapał i energię. Sprowadził maszyny drukarskie, które umożliwiły druk bibuły. Henio Wujec mawiał o nim: Był Kmicicem opozycji. Teoś mógł osiągnąć jeszcze więcej jednak, jego barwny i cenny życiorys przerwał wypadek. Zginą w 1991 roku w wypadku samochodowym pod Mławą. Był w drodze na Krajowy Zjazd Delegatów NSZZ "Solidarność” w Gdańsku. Komuna Teosia nie zabiła a zabił go pijany człowiek, który wtargną na jezdnię i wbił się w jego auto. Grupy to jego dzieło, my działaliśmy z największym zapałem.

Teodor Klincewicz. Gdańsk 1990. Fot:J.Gumowski


Czym się zajmowałeś?
W latach 1982-1988 prowadziłem pracownię fotograficzną „Foto-Repro” zajmującą się przygotowaniem materiałów sitodrukowych i offsetowych dla Grup Oporu "Solidarni", wydawnictwa CDN i Tygodnika Mazowsze. Dla Tygodnika Mazowsze byłem pracownią zapasową, wykorzystywaną w sytuacjach awaryjnych. Pracownia przygotowywała klisze graficzne oraz albumy fotograficzne. Zrobiłem między innymi album ze zdjęciami internowanych działaczy solidarnościowych w Białołęce. W strukturze GOS byłem kierownikiem sekcji legalizacji dokumentów. Najbardziej utajnioną stroną działalności było kopiowanie i podrabianie milicyjnych kwitów i pieczątek. Niektóre z nich posłużyły do fikcyjnych wezwań działaczy partyjnych na przesłuchania do komend rejonowych, w tym także do Pałacu Mostowskich. Aby wywołać zamieszanie, trochę ich dezorganizować i pokazać, że system nie jest szczelny. Robiliśmy wiele akcji. Rozrzucaliśmy ulotki z dachu. Sposobów było kilkanaście: na Marlboro, na chemię. Ustawialiśmy głośniki tzw: gadały emitujące kompromitujące dla aparatu komunikaty. Wszystko, aby jak najmocniej ich zdenerwować. Moja ciemnia fotograficzna działała przez siedem lat, dwa dni w tygodniu przez cztery godziny. Byliśmy tak dobrze zakonspirowani, że pół roku temu jeden z moich kolegów paralotniarzy okazał się bardzo bliskim współpracownikiem, który obrabiał lewe dokumenty w następnej kolejności.
Związałeś się z tworzącą wówczas Gazetą Wyborczą.
Trafiłem do Gazety jak większość moich kolegów – dowiedziałem się, że powstaje nowa gazeta, wtedy nie miałem stałego zatrudnienia i postanowiłem spróbować. To wtedy było dobre miejsce. Skupiła się tam czołówka antykomunistycznych działaczy.
A jedna z Twoich fotografii stała się ikoną ruchu solidarnościowego.
Kuba Dobrąwski dobrze to opisał: 4 kwietnia 1989 roku, środa. fotograf „Gazety Wyborczej” Jerzy Gumowski wstaje o 4 rano, wsiada do swojego czerwonego fiata 125p i wyrusza w drogę z Warszawy do Gdańska. W stoczni będzie fotografował prowadzony przez Lecha Wałęsę wiec. – Nie mieliśmy wtedy jeszcze systemu zlecania zdjęć fotografom w oddziałach – opowiada dziś. – Przesyłanie zdjęć przez telefon stacjonarny trwało kilka godzin, bardziej opłacało się pojechać na miejsce. W Gdańsku pogoda sprzyja fotogeniczności wydarzenia. Wieje zimny północny wiatr, stoczniowcy chodzą ubrani w robotnicze kufajki. Kiedy na miejsce dociera Lech Wałęsa, spontanicznie przyciągają platformę S-5, tę samą, z której Wałęsa przemawiał podczas strajku. Podczas wystąpienia bohater Solidarności pierwszy raz publicznie deklaruje start w wyborach prezydenckich. Pomimo płomienności przemówienia Wałęsa zaczyna marznąć, jest ubrany tylko w garnitur i lekki płaszczyk. Któryś z robotników krzyczy, że nie można mu się pozwolić przeziębić, i oddaje mu swoją kufajkę. – Nawet w kurtce Wałęsie ciągle było zimno w ręce, pocierał je, wkładał do kieszeni. – wspomina fotograf. – Na kilkanaście sekund bezwiednie przybrał napoleońską pozę. Nie mogłem tego nie sfotografować. Z miejsca wiedziałem, że ten kadr to dużo więcej niż sprawozdanie z wiecu, że jest w nim metafora, komentarz do szerszej politycznej sytuacji.
Lech Wałęsa. Gdańsk 1990. Fot:J.Gumowski

Wałęsa jawi się tutaj jako Napoleon, który zmiecie przeszłość i ustanowi fundamenty przyszłego ładu. Gdy robiłem to zdjęcie wiedziałem, że zmiany idą w dobrą stronę. To był koniec systemu, którego nienawidziłem, który mordował Polaków, który był chorą, zwyrodniałą ideą. W którym Polak był wrogiem innych Polaków. Wtedy czułem mocny powiew solidarności. Niecierpliwie czekałem na to, co przyniosą najbliższe dni. Wybory wygrał Wałęsa. Rok wcześniej pierwsze wolne wybory do Sejmu wygrała Solidarność. To był definitywny koniec komunizmu w Polsce. Wyłem z radości. Zresztą jak my wszyscy. Choć dziś 21 lat po upadku systemu nie wszystko jest takie jakie sobie wymarzyliśmy uważam, że warto było walczyć. Zrobiłem to, co uznałem, że będzie dobre dla Polski.

Za swoją działalność antykomunistyczną w strukturach Grup Oporu Solidarni Jerzy Gumowski 16 grudnia br. decyzją Prezydenta RP otrzyma


Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski


Gdy Jurek dowiedział się o przyznaniu odznaczenia państwowego powiedział: Myślę cały czas o Teosiu, bo te odznaki i medale są raczej dla niego niż dla mnie.



Grupy Oporu Solidarni - Grupy, według planów "Borysa" miały zajmować się inną działalnością niż drukowanie i kolportaż gazet i książek. Miały prowadzić "akcje miejskie" – ulotkowanie, karanie donosicieli i kolaborantów, zajmować się legalizacją – czyli wyrobem fałszywych dokumentów dla potrzeb podziemia, przygotowywaniem i obsługą manifestacji, przygotowaniem się do starcia z milicją na wypadek ogłoszenia strajku generalnego. W ramach Grup Oporu powstała też, później usamodzielniona "Sekcja Transportu" – zajmująca się odbiorem, przechowywaniem i dystrybucją przemycanego ze Szwecji sprzętu dla podziemia.
Obecnie uważa się "Grupy" za jedną z najbardziej radykalnych części podziemia. Kadra "Grup Oporu" została zorganizowana wczesną wiosną 1982 roku i podporządkowana Zbigniewowi Bujakowi – przewodniczącemu RKW Regionu "Mazowsze".

Brak komentarzy: